19.08.2016

PO PIERWSZE: SCENARIUSZ

Po pierwsze: scenariusz

Izabela Seliga

Jak ważny jest dla filmu scenariusz? Czy blisko mu do literatury? A może już nią jest? A jeśli tak, to jaką? O związkach (ale nie tylko!) X muzy z literaturą rozmawiali goście Literackiego Sopotu w ramach cyklu Scenariusz jako gatunek literacki.

Nie ma nic nudniejszego od prawdy

W tym roku gościem pierwszego spotkania w ramach cyklu był Eustachy Rylski, znany prozaik,

ale też scenarzysta i dramaturg.

- Czy scenariusz filmowy może być odrębnym gatunkiem literackim? - takim pytaniem przywitała swego rozmówcę prowadząca spotkanie Dorota Karaś.

- W szczególnych wypadkach może być nawet literaturą. Scenariusze Ingmara Bergmana są znakomitą literaturą - zauważył Rylski.

- Unikam megalomanii. Natomiast uważam, że w fałszywej skromności jest dużo pychy. Pychy też unikam. Muszę jednak przyznać, że w życiu pycha jeszcze nigdy mnie nie zawiodła - wyznał autor, po czym dodał - Bez megalomanii uważam, że napisałem kilka scenariuszy, które moim zdaniem są dziełami literackimi.

- Cała moja twórczość, próby literackie są w gruncie rzeczy dosyć filmowe - ocenił Rylski. - Myślę raczej obrazami niż treścią.

Zdaniem pisarza dobry scenariusz nie gwarantuje dobrego filmu. Zdarza się, że wybitne kino powstaje na podstawie miernego tekstu. Okazało się też, że nie tylko łatwo zaadaptować opowiadanie, ale i na odwrót. Ze scenariusza można stworzyć opowiadanie, co praktykował sam Rylski, pisząc Rezonans i Dworski zapach.

- Co się pisze łatwiej: scenariusz, powieść czy opowiadanie? - dopytywała Karaś.

- Niech pani nie zadaje zabawnych pytań. Oczywiście, że scenariusz. Jeśli ma się dobry pomysł fabularny i ma się trochę praktyki pisarskiej, to w zasadzie ma się gotowy produkt, a raczej półprodukt - bez wahania udzielił odpowiedzi pisarz. Podkreślił też, że do napisania powieści niezbędny jest dopracowany warsztat. - Rzemiosło jest bardzo ważną rzeczą – zaznaczył. - Oczywiście debiut może być podyktowany talentem albo iluminacją.

Jego zdaniem nie należy lekceważyć roli talentu, bo to on obok warsztatu jest niezbędny do napisania dobrej powieści. - Talent zależy od naszej fizyczności, jest funkcją hormonów - oryginalnie stwierdził. - Talent to jest taka bestia, która w nas siedzi - dodał.

Rylski opowiadał o adaptacjach swojej twórczości, raczej mniej niż bardziej pochlebnie. Wspomniał też o tych, które nie doszły do skutku. Przytoczył m.in. historię niezależnego (czyli bez pieniędzy) australijskiego producenta, który chciał nakręcić film na podstawie scenariusza pisarza. Przetłumaczony na angielski tekst dostali londyńczycy, którzy mieli finansować produkcję. Gdy jeden z nich przeczytał scenariusz, pojawił się problem. „Ja z tej historii kompletnie nic nie rozumiem” - relacjonował wypowiedź Anglika Rylski. „Ale właściwie czego pan nie rozumie?” - dociekał australijski producent. „Dlaczego ci bohaterowie tak się nienawidzą” - ciągle nie pojmował Anglik. „Dlatego, że są Polakami” - rozwiał wątpliwości producent.

Rozmowa toczyła się nie tylko wokół kina i scenariuszy. Eustachy Rylski mówił także o sobie jako o człowieku i pisarzu. - Zawsze byłem podszyty nieprawdopodobnym lękiem przed życiem

i nic się nie zmieniło. Jednocześnie oddaję jak mało kto w polskiej literaturze urodę życia i urodę świata. Ja w ogóle bardzo lubię blask - zdradził. - Smutek uważam za coś bardzo pięknego. Ja bardzo lubię być smutny i bardzo namawiam ludzi do smutku, ponieważ smutek to jest taka odmiana ciszy - dodał Rylski.

Dyskusja otarła się także o temat prawdy w literaturze. „To jest bardzo interesujące. Ale to ma zasadniczą wadę. Jest bardzo nieprawdziwe” - skomentował jedną z historii autorstwa Rylskiego Krzysztof Zanussi. - I to się zgadza. Ja nigdy w życiu nie napisałem niczego, co by było prawdziwe - przytaknął pisarz. - To co mnie kompletnie nie interesuje w literaturze i filmie, to jest prawda. Nie ma nic nudniejszego od prawdy.

Najpierw czytaj, potem pisz

W trakcie drugiego spotkania przepytywani byli Andrzej Bart, autor m.in. Bezdechu czy Rewersu

i Maria Zmarz-Koczanowiczm, doświadczona dokumentalistka. Wraz z moderującym rozmowę Wojciechem Bonowiczem utwierdzili słuchaczy w przekonaniu, że scenariusz gatunkiem literackim jest, choć nie każdy. Przy okazji rozmowy o mistrzach znów padło nazwisko Bergmana jako wybitnego scenarzysty, a zarazem literata. Kolejnym przykładem wybitnego scenarzysty, o którym wspomniano był Quentin Tarantino. - To są mistrzowie świata. Prezentują nam scenariusz, który, gdyby nawet któreś z nas go wyreżyserowało, film byłyby na bardzo wysokim poziomie - stwierdził Bart, czym wzbudził sporo kontrowersji. - To jest bardzo mocna teza. Pewnie moglibyśmy więcej takich przykładów podać, że na etapie czytania, to wyglądało świetnie, ale potem w kinie... - wyraził swoje wątpliwości Bonowicz.

- Nie znam przypadku, żeby zepsuć dobry scenariusz. Profesjonalne kino, to jest trochę opieka nad tobą. Każdy po kolei, kto pracuje nad filmem jest mistrzem w swoim fachu. Oni troszkę robią za ciebie ten film, jeśli mają co powiedzieć - bronił się pisarz.

- Scenariusz w filmie dokumentalnym nie jest gatunkiem literackim. Film dokumentalny, to jest proces, ewentualnie zapis procesu. Nie ma samodzielnej wartości literackiej - zauważyła Zmarz-Koczanowicz, charakteryzując specyfikę dokumentu.

- Jak wygląda współpraca scenarzysty i reżysera, kiedy to jest ta sama osoba? - dowcipnie dociekał Bonowicz. - Polega to na szybszej pracy – stwierdził Bart.

- Ciągle się zderzałyśmy. Ale w pewnym momencie zaczęłyśmy współpracować – opowiadała z kolei Zmarz-Koczanowicz o pracy z Manuelą Gretkowską przy Sandrze K. - Ona po tym spektaklu powiedziała: a może będę reżyserem, a ja: zacznę pisać sztuki. Ale był ten moment, że autor ma większe prawo. Czułam, że ona jest ważniejsza.

- Co to jest ten świetny scenariusz? - próbował się dowiedzieć prowadzący. - W Stanach powstało 50, a w Polsce tłumaczonych było 15 książek o tym, jak napisać scenariusz. Gdyby autorzy tych książek wiedzieli, byliby bogatymi i znanymi ludźmi - mówił Bart. - Szczęściem dla sztuki jest to,

że nie można jej skodyfikować. Tak jak i powieści - uzupełnił. - Rzeczywistość, własne doświadczenie, zwracanie uwagi na żywą opowieść. Być może to jest trop - zaproponowała jako receptę na dobry scenariusz dokumentalistka.

Zmarz-Koczanowicz wyznała, że najchętniej nakręciłaby teraz film o nowej elicie władzy. - Myślę, że to byłyby świetny film - oceniła. Opowiedziała też o swoim najnowszym projekcie, opisującym kobiety pracujące w kopalni. - Utrwala się we mnie potrzeba kina społecznego, takiego z misją, które stara się pokazać rzeczywistość. Taką, która jest nabrzmiała, boląca, w której ludzie czują się bez wyjścia - podsumowała. Bart dostrzegł w tym temat godzien filmu fabularnego, w sam raz dla reżysera czułego na ludzkie nieszczęścia.

Bonowicz żalił się na drętwe i monotonne dialogi w polskim kinie. - Każde słowo w filmie lub w teatrze, za dużo lub za mało, robi różnicę - zgodził się Bart. Za kiepski stan filmowych dialogów obwinił niski poziom literatury klasy B, która stanowi dla nich fundament. - Dialog musi być tak napisany, że jeżeli będzie się rozgrywał w środowisku chuliganów, to oni się będą wzorować na tym dialogu - zacytował Tomasza Lengrena, polskiego reżysera i aktora. Goście spotkania poskarżyli się także na telenowele, które spłaszczają język. - Jeżeli sobie wyobrażam piekło to: jestem przywiązany do krzesła, lecą polskie seriale. Głośno, a ja nie mogę ich ściszyć - rozbawił publiczność Bart. Później ubolewał, że ludzie, którzy brukują jego piekło, uczą młodzież w szkole filmowej.

Punktem kulminacyjnym spotkania stała się dyskusja gości z publicznością na temat polskiego czytelnictwa.

Czy Polacy nie potrafią opowiadać historii? Każdy taksówkarz obiecuje Andrzejowi Bartowi,

że jakby opowiedział mu historię swojego życia, to byłaby to niesamowita historia. Jednak niewiele z tego wynika. - Z najprostszej, najnudniejszej historii typu: pszczoła ugryzła, artysta coś jest w stanie wykrzesać - mówił autor. - Film Mr. Turner Mike'a Leigh. Scena kiedy on podchodzi do starszej panny. Ona dość brzydka, on brzydki i razem zaczynają śpiewać. Najpiękniejsza scena świata.

Niektórzy uczestnicy spotkania postanowili głośno bronić polskiej literatury. Pojawił się zarzut,

że dobrzy pisarze nie są wystarczająco dystrybuowani, doceniani, a wydawnictwa boją się ryzykować, publikując ciekawych debiutantów. Jedna ze słuchaczek przypomniała, że w Polsce się

nie czyta, a przynajmniej czyta się mało. I tu dialog wraz ze scenariuszem jest pogrzebany. W krajach, gdzie dużo dobrego czytają, dużo dobrego piszą. Spotkania w trakcie Literackiego Sopotu mają zachęcać do czytania i to nie tylko w wakacje, i nie tylko nad morzem. Może w efekcie korzystnie wpłyną na poziom rodzimej twórczości? Tej powieściowej i scenariuszowej. 

Powiązane wydarzenia

19/08/2015 14:00

SCENARIUSZ JAKO GATUNEK LITERACKI